Sztuka, co dusi jak wąż

Ta historia, przecież oparta na faktach,  jest podrasowana, czy przygięta na potrzeby stelażu jakim jest dramat „Skóra Węża”. Nie mam tego absolutnie za złe reżyserowi i autorowi tekstu - Arturowi Urbańskiemu, który spektakl przygotował na scenę warszawskiego Teatru Narodowego. Konkretnie, Scenę przy Wierzbowej. Ważne, że wyłowił z odmętów historii kilka ważnych wątków. Sprzątając je utkał dramat ciekawy, wieloznaczny. Dający przestrzeń do myślenia. 


Jest rok 1955. Konrad Swinarski, polski student reżyserii, zafascynowany twórczością Bertolda Brechta, trafia do Berliner Ensemble. Mistrz zaprasza go na stypendium, podczas którego Swinarski będzie mu asystować podczas prób i premier kolejnych spektakli. Tu następuje, moim zdaniem słuszny, choć z historią niezgodny skrót. Swinarski swój staż zaczął w 1955, Brecht natomiast zmarł nie momentalnie następnego niemal dnia, ale dopiero 14 sierpnia  1956 roku. Urbański ma jednak święte prawo do swojej literackiej wizji, na dodatek spektakl który stworzył jest spójny i logiczny. 


Swinarski (Paweł Głowaty zagrał to bardzo sugestywnie) wkracza do Berliner Ensemble i wpada na Ruth Berlau (Beata Fudalej, więcej o tej roli w kolejnym akapicie). Czy młody Polak mógł trafić lepiej i zarazem gorzej? O nieee. Berlau to kwintesencja wszystkiego, co w sztuce, w życiu osób nią przesiąkniętych, i piękne i tragiczne. Świetne pióro reporterskie, dziewczyna z mroczną przeszłością już w wieku nastoletnim. Kobieta, która Brechtowi była potrzebna jak powietrze. A zatem - kobieta znienawidzona przez żonę i oficjalne kochanki Mistrza. To Berlau wspomagała Brechta przy tworzeniu postaci w jego spektaklach. Dzięki jej dokumentacji i publikacjom teatr Bertolda Brechta stał się jednym z filarów historii sztuki scenicznej. Ruth Berlau. Kobieta-instytucja staje na drodze Swinarskiego w trudnym okresie swojego życia. Alkohol, którym głuszy krzyk rozpaczy, już ją pokonał. Jest uzależniona i od niego i od Brechta. Pogłębia się jej psychiczne załamanie. Odsunięta na teatralną bocznicę, skazana na przekładanie papierów i archiwizowanie brechtowskiego sukcesu, zajmuje biurko w Dziale Literackim Berliner Ensemble. 


A my patrzymy na Beatę Fudalej, która zbudowała tą postać w „Skórze węża”. Mija czas. Cztery lata po premierze. A Fudalej nadal sieje mak na widowni. Gdy mówi - zapada cisza. Gdy śpiewa - coś ściska gardło. Jest to doskonała, moim zdaniem, rola. Kobiety, której inteligencja, talent, może błysk geniuszu - zostały wyssane. Wykradzione i złożone na ołtarzu Bertolda Brechta. Powiecie Państwo: Wykradzione? Przecież nikt jej do tego nie zmuszał! Istotnie. Ale złodziejem jest także ten, kto widząc zapatrzone w siebie oczy wysysa z nich wszystko, czego tylko potrzebuje. Taka była ta trująca relacja Berlau z Brechtem. I tak ją zagrała wspaniała Beata Fudalej. 


Przeciwwagę dla złamanego, zniszczonego życia Berlau, stanowi żona Brechta, Helene Weigel. Stanowcza, kostyczna, operująca gniewem i złością. Silna i zdecydowana współtwórczyni berlińskiego teatru, który zresztą po śmierci Brechta prowadziła samodzielnie. Bardzo trudno to zagrać, gdy scenę opanowuje Ruth Berlau na dodatek wykreowana doskonale przez Fudalej. A jednak udaje się znakomicie. Aleksandra Justa wkracza w spektakl tak, że od pierwszego jej kroku w „Skórze węża” zaczyna się dziać. Tworzy się psychologiczna więź, oś konfliktu między dwoma kobietami. Pełna żalu, zazdrości i nienawiści Helene Weigel (Justa) dąży, skutecznie zresztą, do usunięcia ze świata Berliner Ensemble duńskiej rywalki. A Berlau nie ma siły walczyć. Pokonana przez uzależnienia, porzucona i pozbawiona wiary w siebie - przegrywa. Doprawdy? A jednak „Skóra węża” jest właśnie o niej. Bo upadać, jak śpiewał Przemysław Gintrowski,  też trzeba ładnie. Berlau upada może nie tyle ładnie, ile efektownie. Wstrząsająco wręcz efektownie. 


Artur Urbański tworzy „Skórę węża” na obraz i podobieństwo brechtowskiego songspielu z wyraźnymi podziałami na kolejne sceny, taktowane wyświetlanymi nad głowami aktorów tytułami, świetnymi songami śpiewanymi przez Beatę Fudalej z towarzyszeniem czterech kobiecych głosów. Jest narracja, prowadzona na zmianę przez Berlau i Swinarskiego. Sa sceny ocierające się o absurd, a zarazem naładowane potężnym materiałem symbolicznym. Pogrzeb Brechta i błyskające flesze, trzymane w rękach niosących ciało aktorów - świetnie to zaaranżowano, świetnie  też wygrano niewielką przecież przestrzeń Sceny przy Wierzbowej. Dalej mamy bardzo dobry epizod tworzenia maski pośmiertnej z nagle rozsuwającym się na dwie części ciałem Mistrza. Istotnie. Po śmierci wielkich ludzi ważna jest twarz i popiersie. Brzuch z nogami nie mają znaczenia. Bardzo dobra jest także scena, w której Helene Weigel depcze kolejne gipsowe odlewy twarzy Bertolda Brechta. Chce go wyłącznie dla siebie. Dąży do monopolu na pamięć. Jak to z zawłaszczaniem tej ostatniej bywa, wymyka się ona smyczom i łańcuchom. A głowa Mistrza, odlana w gipsie, może stanowić użyteczne narzędzie w rękach pewnej Dunki. Ale to już trzeba zobaczyć samemu, trudno zresztą przeoczyć. 


To nie jest spektakl łatwy. Nie chodzi o gmatwaninę wątków, bo tych wielu nie ma. Są, jak już napisałem, splecione w spójną całość i zrozumieć o czym jest „Skóry węża” - łatwo. Pozornie. Bo dramat skłania do wielu refleksji. O istocie sztuki i jej bezwzględności. Świecie, w którym artysta pożera artystę w imię dzieł, które tworzy. Ruth Berlau. Camille Claudel. Podobne losy. A ile ich można wymieniać? „Skóra węża” jest także o poświęceniu. Szlachetnym wyrzeczeniu się swojej wartości po to, aby mógł rozwijać się talent większego kalibru. Jaka jest cena takiej postawy? Berlau ją na naszych oczach płaci. Wysoka i niesprawiedliwa to cena. 


Napisałem, że to nienowy spektakl. Jest w Narodowym od czterech lat. Należy do specyficznej odmiany dramatu. Oparty na faktach, zestawionych i oszlifowanych przez dramaturga tak aby nie niszczyć nadmiernie historycznej prawdy, zarazem uzyskując niezbędną w teatrze dynamikę. Lubię ten rodzaj teatru. Z przyjemnością obejrzałem wizję Artura Urbańskiego i serdecznie ją polecam widzom, którzy szukają na scenie materiału do przemyśleń na tematy z pogranicza sztuki i psychologii. Jest na co popatrzyć i nad czym się zastanawiać. 


Twórcy 


reżyseria, scenografia, światło: Artur Urbański

kostiumy: Magdalena Maciejewska

muzyka: Szymon Nidzworski

choreografia: Tobiasz Sebastian Berg

projekcje wideo: Natalia Spychała


Obsada 

Beata Fudalej, Aleksandra Justa, Anna Ułas, Joanna Kwiatkowska-Zduń, Magdalena Warzecha, Monika Dryl, Joanna Gryga, Kacper Matula, Paweł Głowaty, Jacek Mikołajczak, Waldemar Kownacki, Arkadiusz Janiczek, Paweł Tołwiński, Marek Barbasiewicz  





Komentarze

Popularne posty