Roma i Julian, czyli festiwal śmiechu
Farsa. Cóż to za gatunek teatralny, który pozornie łatwy, budzi największe moim zdaniem trudności. Napisać psychologiczny dramat, melodramat, głęboko intelektualne rozterki egzystencjalne jako sonatę na jednego aktora - czytelne to i przy pewnej dozie skupienia osiągalne. Ale farsa? Bodaj najtrudniejszy kawałek teatralnej przygody. To musi być śmieszne a zarazem wysmakowane. Niegłupie i przy tym absurdalne. Skrzyć się iskrami humoru sytuacyjnego. Bohaterowie doskonale „skrojeni”, zabawnie przerysowani w swoich cechach osobowościowych i ludzkich przywarach. Och, napisać dobrą farsę to wyzwanie literackie. W Warszawie farsy pojawiają się z różnym szczęściem. Trwają po kilka sezonów i znikają. Nie wszystkie. Na Scenie Kameralnej Teatru Kwadrat od ponad sześciu lat można oglądać perełkę gatunku. Napisał Krzysztof Jaroszyński, wyreżyserował Paweł Wawrzecki. Przed Państwem „Roma i Julian”.
Pierwszy akt jest tak śmieszny, że w pewnym momencie nie wytrzymał i „ugotował się” nawet - grający w tej odsłonie Juliana - Mateusz Łapka. A widzowie bawili się tak doskonale, że w pełnym zrozumieniu nagrodzili Aktora gromkimi brawami. To jest świetna zabawa po prostu. Tekst leciutki, zabawny i oparty na doskonale przemyślanych i napisanych, absurdalnych momentami dialogach. Do tego od pierwszych minut znakomite aktorstwo. Hanna Śleszyńska i Paweł Wawrzecki niosą ten akt jak strzelający śmiechem fajerwerk. Po prostu trzeba zobaczyć, jak powinno się grać role komediowe. Druga para aktorów - Ilona Chojnowska i wspomniany Mateusz Łapka są równie świetni. Na nich spoczywa ciężar budowania wątku romantyczno - miłosnego tej historii. Radzą sobie z tym rewelacyjnie.
O co tu chodzi? No właśnie. Historia niby prosta, ale utopiona przez Krzysztofa Jaroszyńskiego w serii przezabawnych gagów i omyłek powoduje kaskady śmiechu. Rzecz dzieje się w klinice chirurgicznej. Julian (Łapka) jest synem Haliny (Śleszyńska). Chce zmienić płeć i czeka na zabieg. W pokoju obok Roma (Chojnowska) także czeka na swoją zmianę płci. Asystuje jej zdegustowany, dużo starszy mąż - Grzegorz (Wawrzecki). I zaczyna się zabawa. Bo okazuje się, że pacjentów i ich opiekunów łączy o wiele więcej, niż tylko zbliżające się zabiegi i dwa sąsiednie pokoje. Ba. One są tu najmniejszym, że się tak wyrażę, łącznikiem. Rozmowy Haliny z Grzegorzem - palce lizać i wielkie ukłony dla wspaniale w tych rolach się odnajdujących Hanny Śleszyńskiej i Pawła Wawrzeckiego.
Akt drugi przynosi rozwiązanie przezabawnej i oryginalnie wymyślonej intrygi. Jest inny, mniej moim zdaniem dynamiczny. Powoli zmierzamy do lądowania a kiedy wydaje się, że wszystko w „Romie i Julianie” jest jasne i czytelne - bęc. Zakończenie spektaklu wywraca kolejny raz świat bohaterów do góry nogami. I to jest znowu kawał świetnej farsy. Dość powiedzieć, że można zostać jednocześnie ojcem i bratem własnego dziecka, a także ojcem i jego dziadkiem, babcią i matką oraz matką i zarazem jego siostrą. Dziecka! Ba. Dwojga dzieci nawet…
Owacje na stojąco. Sześć lat z okładem po premierze. Salwy niewymuszonego, radosnego śmiechu. „Roma i Lilian”, Scena Kameralna Teatru Kwadrat. Kto tego nie widział - bardzo możliwe, że traci jedną z najlepszych okazji do spędzenia świetnego, pełnego humoru wieczoru w Warszawie. Ja bym nie czekał. Powtórzę raz jeszcze to, co często przychodzi mi pisać: Sam za komediam i farsamii nie przepadam. Wolę teatr mroczny, eksperymentalny. Psychologiczny. Ale są wyjątki. Spektakl Pawła Wawrzeckiego takim jest. Znakomita na dobrym poziomie teatralna przygoda.
Aktorzy
Matka: Hanna Śleszyńska
Mąż: Paweł Wawrzecki
Roma: Ilona Chojnowska
Julian: Mateusz Łapka
Realizatorzy
Reżyseria: Paweł Wawrzecki
Scenografia: Wojciech Stefaniak
Kostiumy: Maciej Chojnacki
Komentarze
Prześlij komentarz