Anioły kontra wirus

„Anioły w Warszawie” czyli premiera pod lupą Warszawiaków. Pierwsza autorska duetu Wojciecha Farugi - dyrektora Teatru Dramatycznego i zarazem reżysera spektaklu, oraz Julii Holewińskiej - jego zastępczyni i autorki tekstu „Aniołów”. Oczywiście, nowe kierownictwo „Dramatu” ma już za sobą premierę pod swoimi rządami, czyli świetny „Wczoraj byłaś zła na zielono”, ale teraz sami wzięli stery przedsięwzięcia w swoje ręce. I pokazali, na co ich stać. 


Bardzo lubię teatr Farugi. Jest wielowątkowy, pokrzyżowany. Wymaga skupienia i uwagi. Postaci, ma się początkowe wrażenie, są zbyt dokładnie przedstawione, zbyt szczegółowo. Dopiero w trakcie spektaklu okazuje się, że w zasadzie to nie jest kwestia rozwlekania poszczególnych, indywidualnych historii. To raczej ich mnogość powoduje, że widz czuje się oszołomiony. Ale tak musi być. Summa summarum konstatujemy, że każda osoba, każde słowo, czy scena - są potrzebne. Zostały umieszczone w sposób przemyślany. Taki jest, moim zdaniem, Faust którego Faruga wyreżyserował w warszawskim Teatrze Narodowym - spektakl co najmniej interesujący i ważny w trwającym sezonie teatralnym. Tak też postrzegam jego „Dekalog”, również spektakl Narodowego. 


„Anioły w Warszawie” też takie są. Krzyżują się w nich historie pozornie nie mające ze sobą wiele wspólnego. Losy ludzi z różnych światów. A jednak wszystkie przecinają się, składają w spójną całość spektaklu. I to, co w spektaklach Farugi jest najlepsze. Symbolika. Tu trzeba uważnie słuchać, skupiać wzrok na aktorach, świetle i scenografii. Bo nagle, zupełnie niespodziewanie, powstają wspaniałe wręcz monumentalne obrazy, ważne dla odbioru całości widowiska. Scenografia i oświetlenie w „Aniołach” to bardzo mocne punkty tej inscenizacji. Za całość odpowiada Katarzyna Borkowska, która wykonała wspaniałą pracę i stworzyła Aniołom wyjątkowe środowisko. Obroty sceny, podnoszące się i opuszczające elementy scenografii, świecąca rampa-rusztowanie. To się z przyjemnością ogląda. Nawet ponad trzy godziny. 


Akcja „Aniołów” zaczyna się w lecie 1984 roku. To czas doskonale mi znany. Właśnie wtedy wyleciałem z kolejnego obozu. Nie pamiętam już dokładnie z jakiego, ale chyba żeglarskiego. Miałem takie hobby w młodości. Albo wylatywałem z obozów, albo wylatywałem tuż po nich z organizacji, które za nie odpowiadały. Upalne lato poprzedzające ważną jesień. Rok 1984. Śmierć księdza Jerzego Popiełuszki. Chylący się ku upadkowi, coraz bardziej groteskowy ale zarazem groźny bo działający na oślep, komunistyczny kolos na glinianych nogach. Świetnie to się udało Farudze pokazać. Oddać klimat tej jesieni. I mojego Miasta. Zwariowanej dekadencji, życia na skorupie wulkanu, czy balu na Titanicu. W ten bal wkrada się zimny powiew strachu. Wirus. Nieuleczalna choroba, która podobno przeszła na ludzi od małp. Wybaczcie Państwo - słownictwo, które zastosuję pochodzi z tamtej epoki. Doskonale pamiętam pierwsze rozmowy podwórkowe o AIDS. Miałem starszych kolegów. Sam już byłem w liceum. Kwestie seksualności w świecie nastolatka były wtedy bardzo ważne. Była to choroba małp i pedałów. Tak mówiono. Czyli: „Lubisz dziewczyny? Jesteś spokojny.”. I na tym koniec. Stopniowo sielanka zaczynała się kończyć. Do pedałów dołączyli narkomani. I znowu na imprezach, szkolnych korytarzach, podwórkowych ławkach powtarzano jak mantrę: „Lubisz dziewczyny? Nie kłujesz się? Jesteś spokojny.”.  A dwa lata po maturze, już jako początkujący dziennikarz pisałem reportaż o parze. Byli starsi ode mnie o może trzy lata. On złapał „to” na jakiejś imprezie i przypadkowej przyjemności. Potem poznał ją i „to” mieli już oboje. Pamiętam, że był to dla mnie szok. Mit „Lubisz dziewczyny - jesteś spokojny.” leżał w gruzach. AIDS dotyczył każdego.


To wszystko jest w Aniołach. Świetnie skrojone postaci. Znakomite dialogi.  Codzienność końca PRL, w którą wkrada się coś nieznanego, nie dającego się ani zamieść pod dywan, ani zlikwidować. Miotanie się władzy, ludzi. Poszukiwanie prostych recept i wpadanie w pętlę uzdrowicieli-oszustów. A przede wszystkim chęć życia. Budowania czegoś własnego na oceanie szarości. Umykanie stereotypom i ramom społeczeństwa wtłoczonego w bezbarwną retortę ludowego kraju. Czytelna, mocna opowieść, która trzyma w napięciu. Duetowi dramaturgiczno reżyserskiemu świetnie udało się przenieść do dzisiejszego teatru ewolucję postrzegania AIDS w tamtych latach. Mam na myśli okres od 1984 do 1989 roku, bo taki obejmują „Anioły”. Od wstępnego lekceważenia, poprzez pogłoski - do strachu. Bo plotka głosiła, że to kara boska i wszyscy wcześniej czy później na AIDS umrzemy. A potem okazało się, że wirus jest. I jest groźny. Ale można z nim walczyć. W perspektywie kolejnych lat i odkryć naukowych - nawet można z nim żyć. 


Teatr Dramatyczny proponuję bardzo ciekawy spektakl o ważnym wydarzeniu, które ówczesne władze próbowały bagatelizować, potem brutalnie zwalczać, wykorzystywać do swoich celów propagandowych, a wreszcie chyba same nie bardzo wiedziały co z AIDS zrobić. Dla mnie, jak już napisałem osoby która właśnie wtedy wchodziła w dorosłe życie, „Anioły w Warszawie” są przejrzyste i zrozumiałe. Czy jednak tak samo będzie je odbierać pokolenie  dzisiejszych czterdziesto, trzydziesto i dwudziestolatków? Chciałbym, aby tak było. Aby popatrzyli na wycinek historii Miasta i aby to ich zainteresowało. Jednak nie mogę pozbyć się pewnej obawy, czy Warszawa roku 2025 tego spektaklu właśnie nie zamiecie pod dywan? Uzna, że AIDS to ramota wobec covidowego lockdownu. Albo, że to czasy odległe, historie pogmatwane i że to już zupełnie passe. Byłaby to wielka strata, bo „Anioły w Warszawie” to teatr grający na emocjach, momentami brutalny a chwilami zachwycający delikatnością i wrażliwością. Fakt. Trzy i pół godziny to jest sporo. I może się ta historia dłużyć. Wtedy warto zaczepić wzrok na świetnej scenografii. Poczuć przyjemność obserwowania gry świateł. Albo - posłuchać wspaniale w spektaklu brzmiących, klasycznych przebojów z imprez i dyskotek drugiej połowy lat osiemdziesiątych dwudziestego stulecia. Moim zdaniem - pod każdym względem warto, choć może Reżyser i Autorka tekstu rozważą gdzieniegdzie jakieś kosmetyczne skróty. Natomiast premiera ze wszech miar się nowemu kierownictwu teatru Dramatycznego udała. 



TWÓRCY


Reżyseria

Wojciech Faruga

Tekst i dramaturgia

Julia Holewińska

Scenografia, kostiumy, reżyseria świateł

Katarzyna Borkowska

Muzyka

Radosław Duda

Choreografia

Bartłomiej Gąsior

Voice coach

Jarek Sacharski

Konsultacje wokalne

Jakub Szyperski

Trenerka głosu, konsultantka wokalna i muzyczna

Paulina Mączka-Michota

Asystent reżysera

Jan Wawrzyniec Tuźnik

Asystentka scenografki i kostiumografki

Kinga Kostoń - Hayatullah

Inspicjent

Tomasz Karolak

Kierowniczki produkcji

Olga Stefańska


OBSADA


Waldemar Barwiński/Piotr Siwkiewicz 

Marcin Bosak

Katarzyna Herman/Anita Sokołowska 

Anna Gajewska

Damian Kwiatkowski (gościnnie)

Małgorzata Niemirska

Konrad Szymański 

Anna Szymańczyk 

Paweł Tomaszewski

Helena Urbańska

Agnieszka Wosińska

Łukasz Wójcik 

Jan Sałasiński (AT)


W spektaklu postać Sebastiana mówi wiersz autorstwa Pawła Tomaszewskiego inspirowany niedualną medytacją Nitya.







Komentarze

Popularne posty